Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Polacy jak żona alkoholika

Arkady Saulski

Arkady Saulski

dziennikarz Gazety Bankowej, członek zespołu redakcyjnego wGospodarce.pl, w 2019 roku otrzymał Nagrodę im. Władysława Grabskiego przyznawaną przez Narodowy Bank Polski najlepszym dziennikarzom ekonomicznym w kraju

  • Opublikowano: 2 czerwca 2014, 16:31

  • Powiększ tekst

„Wprost” opisuje kolejną aferę rodem z Trójmiasta, która ma zmieść rządzącą Platformę Obywatelską z powierzchni ziemi. Nie zmiecie.

Internet już jest pełen komentarzy – to samo co zwykle: „czy to koniec PO?”, „Afera w mateczniku partii Tuska ma temu Tuskowi złamać kręgosłup” i tak dalej. Otóż nie chcę po raz kolejny być zwiastunem niedobrej nowiny, ale ta afera (choćby łapówki w niej wręczane przerosły milionkrotnie te z afery informatycznej) nikogo nie zmiecie, nic nikomu nie złamie, władzy nie obali i co najwyżej zamieni stołki pod tym czy tamtym prominentem. Dlaczego? Bo aby jakaś „afera” zmieniło sytuację polityczną w państwie demokratycznym niezbędny jest jeden i tylko jeden czynnik – kapitał społeczny, kapitał społecznej uczciwości i chęci zmiany. Tego kapitału w Polsce nie ma.

Przykro mi jeśli ktoś poczuje się moimi słowami urażony, ale nie piszę ich by urażać, lecz by stwierdzać fakt. Otóż Polacy tkwią z władzą w relacji jaką zna każdy psychiatra i terapeuta leczący rodziny patologiczne – na przykład takie, w których mamy do czynienia z alkoholizmem. To syndrom „żony alkoholika” (czy jakoś podobnie nazywa to żargon psychiatryczny) i wygląda on następująco: tkwiąc przez długi okres czasu w patologicznej relacji domowej z czasem u wielu jednostek wykształca się specyficzna potrzeba tkwienia w owym bagnie. Żona alkoholika nie chce zmiany, odejścia od męża, podjęcia przez niego (i siebie) terapii. Wręcz przeciwnie – tkwiąc przez lata w relacji spatologizowanej wykształca w sobie specyficzny „syndrom Sztokholmski” przed faktem unikając poprawy swojej sytuacji, wyrwania się z domowego piekła. Podobnie ma się rzecz z tzw. dorosłymi dziećmi alkoholików – niejednokrotnie już po odejściu z domów poszukują one relacji nie zdrowej, pełnej miłości, szacunki i akceptacji lecz znowu – patologicznej. Bo do takiej tylko jest przyzwyczajona i taką uznaje za normę.

Już to Państwu coś mówi, prawda? Te tysiące rozmów ze znajomymi, próba pokazania im w jakim bagnie się Polska znajduje i zawsze ta sama reakcja: „Wszyscy kradną”, „Nic z tym nie zrobimy”, „I co z tego?” czy wreszcie nieśmiertelna kwestia ze słynnego już filmiku z Jackiem Braciakiem: „Ale każdego dymają, Ciebie też dymają i co?”.

Ta patologiczna relacja społeczeństw-władza nie zrodziła się bynajmniej podczas rządów PO, lecz o wiele wcześniej – w głębokim PRLu. Platforma, tworząc władzę monopartii na wzór PRLowski jedynie w naturalny sposób tę relację ożywiła. Tymczasem to właśnie u zarania komunizmu, kiedy pokolenie przedwojenne, pamiętające państwo silne, wolnorynkowe i o zdecydowanym, zdrowym barometrze moralnym zostało zepchnięte gdzieś na bok, do zakurzonych mieszkań, i zastąpione symbolicznym „chamusiem w gumofilcach”, peerelczykiem, żyjącym właśnie w patologicznej, ale przecież przez obie strony akceptowanym układzie lud-władza. Dlaczego ten system do dziś nie upadł?

Bo każdy system upada wtedy gdy nie ma drożności – drożności między „górami” a „dołami”. Zdrowe państwo premiuje najlepszych, zaś najgorsi muszą pragnąc im dorównać. Państwo totalitarne, patologiczne tej drożności nie ma, awansuje się nie po studiach, tylko „po układzie”, „po rodzinie”, „po sitwie”. Tak właśnie upadły systemy w krajach dotkniętych „arabską wiosną” (mniejsza, że w miejsce starych sitw pojawiły się tam wnet nowe), tak upada każda dyktatura w dziejach. Ale nie w Polsce. Tkwiąc mentalnie w relacji żony alkoholika Polacy po prostu zmian nie chcą, odżegnują się od nich, woląc uciec za granicę aniżeli zmienić sprawy we własnym kraju. Przy czym wciąż Polacy liczą, że „coś im skapnie”, że uda się w ten „państwowy system rurek swój prywatny wkręcić kurek”, że oni kradną swoje, ale może nam też dadzą coś na boku i ta wiara jest chwiana tylko wtedy, gdy Polak dowiaduje się o kolejnych morderczych kontrolach skarbówek i urzędnikach działających jak straż w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Wtedy, na krótką chwilę, dociera ta myśl – że władza kradnie, ale Tobie nie da. Trwa to jednak krótko, bo patologiczna relacja wymaga długotrwałej terapii i to terapii konsekwentnej, ciągłej. Bez niej relacja jest bez zmian, bo owszem, bije, pluje, wyzywa, wynosi na alkohol srebra rodowe, ale kiedy jest przez chwilę trzeźwy to przecież nawet pogłaszcze, przytuli, powie coś miłego i w ogóle jest kochany.

A zmiany? A kto ich chce. Okazje były – słuszność ma Jacek Karnowski gdy mówi, że Budapeszt nad Wisłą już był – w 2005 roku. A to przecież Polacy sami odrzucili dwa lata później wielki program nie tyle moralnej odnowy, co przywrócenia podstawowego barometru moralnego.

Co nam pozostaje? Terapia. Jednak może na nią być za późno po tylu latach.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych